SWR SM-900 [1991]

SWR SM-900 to wzmacniacz basowy, który dzięki swojej rozbudowanej sekcji korektora, lampowemu preampowi i ogromnemu zapasowi mocy zapewnia wyjątkową klarowność i definicję brzmienia. Niestety, mimo swoich zalet, posiada kilka konstrukcyjnych niedociągnięć, które potencjalni nabywcy powinni wziąć pod uwagę.

W skrócie:

Plusy

[list]
[*] bardzo duża elastyczność brzmieniowa
[*] wysokiej jakości wyjście symetryczne
[*] bardzo rozbudowana sekcja pętli efektów
[*] ogromny zapas mocy, którego w normalnych warunkach nigdy nie będziesz w stanie wykorzystać
[*] bardzo klarowne brzmienie, każdy zagrany dźwięk jest mocno zdefiniowany i określony, zarówno swoją wysokością jak i dynamiką
[*] zajmuje tylko 2U – konkurencyjne wzmacniacze o takim stopniu rozbudowania zajmują na ogół 3U
[*] bardzo zachęcający stosunek ceny do jakości w przypadku zakupu z drugiej ręki
[*] z tego co się orientuję, zawsze były „made in USA”, więc ryż się z nich nie wysypie
[*] ze względu na zamontowanie dwóch niezależnych końcówek mocy o minimalnej dopuszczalnej impedancji 4 Ohm każda, wzmacniacz ma możliwość zasilenia niemal dowolnej kombinacji kolumn
[*] praktycznie wyskalowany potencjometr regulacji głośności
[*] potężne narzędzie w rękach basisty potrafiącego się nim posługiwać
[/list]

Minusy

[list]
[*] kiepsko rozwiązany problem chłodzenia
[*] brak opcji mute
[*] „głośny” start w trybie stereo
[*] niezbyt solidne gniazda jack, wykonane z tworzywa sztucznego
[*] zdecydowanie zbyt wysoka cena nowych egzemplarzy
[*] może skończyć się klęską brzmieniową w rękach basisty, który nie do końca wie co robi
[*] zdecydowanie nie jest to wzmacniacz typu plug and play – nie klei się sam z siebie w sekcji, wymaga w tym celu chwili kręcenia gałkami
[/list]

SWR SM-900 wzmacniacz swr sm-900 1991
SWR jest firmą cieszącą się zaszczytnym miejscem wśród najbardziej
cenionych producentów sprzętu basowego. Od 1984 szczycił się ścisłą
współpracą z profesjonalnymi basistami, projektując swe wzmacniacze pod ich
oczekiwania. Opisywany wzmacniacz przez długi czas był flagowym produktem,
dlatego tym bardziej sporo można sobie po nim obiecywać. Czy jego
niebagatelna cena jest usprawiedliwiona? Zapraszam do lektury.

Opis

Opisywany egzemplarz został wyprodukowany w 1991 roku w USA, jeszcze na długo
przed erą Fendera, i pochodzi z pierwszego wypustu serii SM-900.

Mamy tutaj do czynienia z konstrukcją hybrydową. Przedwzmacniacz jest lampowy
(pojedyncza 12AX7). Na pokładzie znajdziemy dwie końcówki mocy, które mogą
pracować w trybie stereo, bądź w trybie bridge, pozwalając na osiągnięcie
zawrotnej mocy maksymalnej 900W / 4 Ohm.

Przedni panel jest bardzo rozbudowany. Dwa gniazda gitarowe, dla gitar
pasywnych i aktywnych. Gniazdo footswitcha do wyboru aktywnego korektora. Suwak
wyboru trybu pracy korektora (1, 1+2, 2). Gain, dioda wysterowania, półkowa
regulacja dołu i góry, aural enhancer (budzący kontrowersje patent SWR
pozwalający wstępnie kształtować brzmienie przed przepuszczeniem sygnału
przez korektor właściwy). Dwa trzypunktowe korektory parametryczne, które
możemy przełączać przełącznikiem nożnym lub suwakiem na przednim panelu.
Można też połączyć je szeregowo, otrzymując jeden sześciopunktowy
korektor parametryczny. Potencjometr regulacji częstotliwości crossover’u
wraz z regulacją balansu pomiędzy sygnałami niskim i wysokim. Regulacja
mieszania równoległej pętli efektów. Regulacja czułości limitera i
potencjometr głośności końcówki mocy. Ponieważ jest to model z
początków produkcji, nie ma możliwości niezależnej regulacji głośności
dwóch końcówek mocy w trybie stereo – patent ten wprowadzono w
późniejszych wypustach.

Na tylnym panelu znajdziemy cztery gniazda głośnikowe typu duży jack (po dwa
na każdy kanała stereo) i złącze typu „banan” do trybu bridge (jest to
stary egzemplarz, z początków produkcji, zanim wprowadzono gniazda typu
speakon), uzupełnione przełącznikiem trybu pracy. Dość mocno rozbudowana
jest sekcja pętli efektów. Mamy jedno wyjście send, wejść return mamy aż
trzy – w zależności od potrzeb można korzystać z pętli w trybie mono lub
stereo. Znajdziemy też gniazda wyjściowe dla niskich i wysokich
częstotliwości, pracą których sterujemy odpowiednimi pokrętłami na
przednim panelu. Symetryczne wyjście liniowe może wysyłać sygnał z
lampowego preampu, lub dopiero po przepuszczeniu sygnału gitary przez cały
układ korekcji barwy. Mamy możliwość regulowania jego głośności.
Dodatkowo zamontowano wyjście na tuner. Włącznik główny wraz z
bezpiecznikami znajduje się również na tylnym panelu.

Wzmacniacz posiada obudowę przystosowaną do montażu w racku, zajmującą 2U.
Waży ok. 15 kg, więc bez rewelacji w żadną stronę.

Ergonomia i funkcjonalność

Stopień rozbudowania przedniego panelu potrafi przyprawić o zawrót głowy
przy pierwszym kontakcie. Osoba, która nigdy nie miała styczności z
podobnymi produktami SWR, będzie potrzebowała kilku chwil na zorientowanie
się jak się do tego wzmacniacza dobrać. Wszystko jest jasno i czytelnie
opisane, ale przytłoczyć może sama ilość potencjometrów. Tylny panel nie
robi już takiego wrażenia, tutaj wszystko jest jasne na pierwszy rzut oka i w
miarę nieskomplikowane.

Bardzo przydatnym patentem okazał się dla mnie podwójny korektor, którego
można przełączać za pomocą footswitch’a. Zastosowań tego rozwiązania
jest kilka. Można mieć ustawione dwa różne brzmienia dla dwóch różnych
gitar, albo traktować je jako dwa odrębne kanały, np. do grania podstawy i
solówek. Można też łączyć korektor szeregowo, uzyskując korektor tak
rozbudowany, że aż ciężko mi sobie wyobrazić co dokładnie można z nim
zrobić. Ja z kolei najczęściej używam dwóch korektorów niezależnie –
na jednym mam na stałe ustawione brzmienie na próby, a drugi odpalam na
koncertach gdy akustyka pomieszczenia wymusza kręcenie gałami. Bardzo wygodna
sprawa, naprawdę można się rozleniwić.

Rozbudowana sekcja pętli efektów pozwala na bardzo kreatywne wykorzystanie
wszelkich zewnętrznych procesorów. Po chwili przyzwyczajenia okazuje się
bardzo intuicyjna, pozwalając na takie cuda, jak np. puszczenie na jedną
końcówkę tylko wysokich częstotliwości po przepuszczeniu przez zewnętrzny
przester a na drugą pełnego pasma – podpinamy do tego dwie paczki i mamy
biamping z wykorzystaniem jednego wzmacniacza. Duża ilość wyjść
kolumnowych i dwie niezależne końcówki mocy o minimalnej impedancji 4Ohm
każda, pozwalają na uzyskanie bardzo dużej elastyczności w kwestii
stosowanego zestawu paczek. Pod względem możliwych kombinacji, jedyny znany
mi poważny konkurent tego wzmacniacza to Ampeg SVT-4 PRO. Ponieważ w moim
egzemplarzu nie ma niezależnego sterowania końcówkami mocy, uznam remis. W
późniejszym czasie pod tym względem SWR wysunął się na prowadzenie,
właśnie przez wprowadzenie tej jednej, małej opcji, ale to już moja
subiektywna opinia.

Bardzo dziwnym rozwiązaniem w przypadku wzmacniacza przeznaczonego do montażu
w racku jest umieszczenie wywietrznika na lewej ścianie wzmacniacza.
Wywietrznik ten w większości racków jest całkowicie zablokowany, a nawet
jeśli nie, to cyrkulacja powietrza jest i tak praktycznie niemożliwa. W
połączeniu z pasywnym systemem chłodzenia, powoduje to bardzo mocne
nagrzewanie wzmacniacza. Co prawda nigdy mi się nie przegrzał, ale
profilaktycznie zdjąłem płytę górną aby zapewnić wzmacniaczowi
wystarczającą porcję świeżego powietrza. Po dłuższym graniu przedni
panel jest dość mocno nagrzany. Podobno ten wzmacniacz lubi się przegrzewać
w trakcie koncertów (co owocuje jego wyłączeniem), więc wolę dmuchać na
zimne.

Wzmacniacz posiada wyjście na tuner, jednak nie posiada przycisku Mute.
Całkowity bezsens, niezrozumiały dla mnie we wzmacniaczu tej klasy.

Pokrętła potencjometrów wykonane są z tworzywa sztucznego, dobrze trzymają
się paluchów pozwalając na bardzo precyzyjne regulacje. Niestety wszystkie
gniazda (z wyjątkiem kolumnowych) również wykonano z tworzywa sztucznego, do
tego dość marnej jakości. Najczęściej używane gniazda byłem zmuszony
wymienić na metalowe, bo oryginalne zwyczajnie się rozpadły. We wzmacniaczu
za takie pieniądze – wstyd.

Przy uruchamianiu wzmacniacza w trybie stereo, z kolumn rozlega się względnie
głośne pyknięcie. Problem nie występuje w trybie bridge, ale jak na tej
klasy wzmacniacz i tak jest to kiepska sprawa. Producent zdaje sobie sprawę z
tego problemu, bo na jego stronie znajduje się sposób na jego uniknięcie –
należy najpierw uruchomić wzmacniacz, a dopiero potem podłączyć kolumny.
Trochę kiepsko jak na wzmacniacz za 10 kafli.

Brzmienie

Wzmacniacz oferuje bardzo klarowne brzmienia. Na tyle, na ile jestem to w
stanie określić, bardzo wiernie oddaje brzmienie gitary (porównanie tego co
słyszę podczas ogrywania go z nagraniami moich gitar bezpośrednio na
komputerze). Jeśli jesteś zainteresowany brzmieniem gitary bardziej niż
brzmieniem wzmacniacza, SM-900 raczej cię nie rozczaruje. Dzięki bardzo
rozbudowanej korekcji mamy możliwość uzyskania naturalnego brzmienia naszej
gitary nawet w bardzo niesprzyjających warunkach akustycznych.

Głowa z założenia raczej nie koloryzuje brzmienia. Z tego powodu brzmienie
tego wzmacniacza jest w bardzo dużym stopniu określone przez naszą gitarę i
styl gry. Często spotkałem się z opiniami, że wzmacniacz ten nie nadaje
się do grania mocnej muzyki, albo że jest zbyt sterylny. Zdążało mi się
też słyszeć opinie, że brakuje mu ciepła. Uważam, że to nie jest wina
jego, a raczej gitar bądź samych muzyków, którzy sądy te na jego temat
wydawali.

Lampowy preamp brzmi bardzo naturalnie, nadaje charakterystycznego dla takich
konstrukcji ciepła . Nie pozwala niestety na uzyskanie porządnego drive’a,
ale na granicy nasycenia bardzo ładnie reaguje na dynamikę gry. W
połączeniu z pokładowym limiterem robi dla dynamiki dokładnie tyle ile
powinien – w zależności od potrzeb możemy mieć mega-czułość na
artykulację lub całkowity jej brak i wszystko co pomiędzy – praktycznie
eliminując konieczność stosowania zewnętrznych procesorów dynamiki.
Kontrola nad zachowaniem limitera jest ograniczona do minimum, bo do jego
regulacji służy tylko jeden potencjometr. Parametry dobrano jednak na tyle
sprytnie, że ten jeden potencjometr w zupełności wystarcza. Gdy dodajemy
limiterowi „mocy”, wyraźnie słychać jak dynamika gry się wyrównuje –
niestety traci również trochę na głośności, ale zawsze możemy
dowatować.

Ogromny zapas mocy powoduje, że wzmacniacz ten bez najmniejszych problemów
poradził sobie w każdych warunkach w jakich miałem okazję go testować. Co
więcej, gotów jestem zaryzykować stwierdzenie, że ma on aż za duży zapas
mocy. Aktualnie używam go w trybie stereo z dwiema kolumnami o oporności po 8
Ohm każda, gdzie na obie strony wysyłam pełne pasmo. Według producenta,
wzmacniacz w tej konfiguracji działa mniej więcej z połową swojej
maksymalnej mocy – 480W. Przy tej konfiguracji ustawienie pokrętła master w
okolicach godziny 10 zapewnia mi i całemu zespołowi idealną słyszalność
basu na małych i średnich plenerach. Kiedyś z ciekawości podłączyłem ten
zestaw kolumnowy w trybie bridge i wyłączyłem limiter. Próba trwała mniej
więcej 5 sekund, po czym stwierdziłem, że to nie może być zdrowe. Od
tamtej pory bridge sobie odpuściłem. Nie potrafię sobie na dzień dzisiejszy
wyobrazić sytuacji, w której musiałbym skorzystać z pełnej mocy tego
wzmacniacza. Ale miło mieć świadomość, że gdy zmęczy mnie teściowa,
będę mógł sobie szybko i skutecznie rozwalić uszy 😉 Warto wspomnieć w
tym miejscu o tym, że potencjometr master jest też bardzo praktycznie
wyskalowany. Nie występuje tutaj problem z precyzją regulacji w dolnym jego
zakresie, o którym wspominałem w KLIK mojej recenzji Hartke 5500. Bez
najmniejszego problemu można precyzyjnie ustawić głośność tak, by nie
zabić publiczności dźwiękiem nawet w bardzo małych klubach.

Jest to też jeden z tych wzmacniaczy, który nie potrzebuje wspomagania
zewnętrznymi procesorami brzmienia aby pięknie gadać. Mój poprzedni
wzmacniacz – Hartke 5500 – bez wspomagania pod postacią preampu MXR M-80 grał
poprawnie, a dopiero ze wspomaganiem odzywał się naprawdę ładnie. W tej
chwili z mojego MXRa korzystam już bardzo sporadycznie i jedynie na zasadzie
dodatkowego efektu. Kiedyś był włączony praktycznie na stałe i był
podstawą mojego brzmienia, w tej chwili nie ma już takiej potrzeby.

Wzmacniacz odzywa się równo w pełnym zakresie częstotliwości przewidzianym
dla gitary basowej. Przetestowany na pięciostrunie w stroju Dropped C (GCGCF)
– klarowne i mocno zdefiniowane dźwięki do samego dołu. Jeśli nie
zadławisz tego wzmacniacza kiepską paczką lub gitarą, zagra wszystko.
Włącznie z twoimi błędami i pomyłkami. Ten mit na temat SM-900 znalazł u
mnie swoje potwierdzenie – ten wzmacniacz złapie cię za włosy i bezlitośnie
wytarza twoją mordę w każdej twojej pomyłce, w każdym twoim błędzie.
Bezlitosna bestia, niczego nie przemilczy. Z drugiej strony, jeśli
opanowałeś swoją gitarę do perfekcji, ten wzmacniacz nie będzie cię
hamował. Tak czy inaczej, powie ci prawdę o twoich umiejętnościach.

Ze względu na bardzo wysoką klarowność brzmienia, wzmacniacz nie klei się
w sekcji tak naturalnie jak niektóre produkty konkurencji. Mam tu na myśli
głównie wzmacniacze Ampega, które w zasadzie wystarczy wyjąć z pudełka,
podpiąć gitarę i ma się problem z głowy. Tutaj, żeby dobrze się skleić
z garowym, trzeba poświęcić chwilę na kręcenie gałkami. Trzeba też
odpowiednio dobrać gitarę. Gdy to już jednak zrobimy, możemy się cieszyć
bardzo komfortowym odsłuchem w niemal każdej sytuacji. Ze względu właśnie
na tą klarowność, SM-900 produkuje dźwięki, które nawet w sporej
odległości od głośników nadal brzmią elegancko, bez utraty mocy czy
definicji.

Warto wspomnieć też o kapitalnym wyjściu symetrycznym. Jest to chyba
najlepiej brzmiące wyjście liniowe z jakim się spotkałem do tej pory we
wzmacniaczach typu head. Brzmienie jest bardzo klarowne, ale nie pozbawione
„basowości”. Na każdej imprezie, na której się pojawiłem z tym
wzmacniaczem, nagłośnienie basu sprowadzało się do wpięcia sygnału
liniowego w konsoletę. I na tym koniec – zero kręcenia, zero kombinowania, do
tego ogólne zadowolenie szanownych panów akustyków. Na scenie mam 900W
odsłuchu, a na przodach bas brzmi dokładnie tak, jak sobie tego życzę.
Idealny układ.

Na bardzo ciekawe zabawy z brzmieniem pozwala tryb stereo w połączeniu ze
stereofoniczną pętlą efektów i wbudowanym crossoverem. Jak już wcześniej
wspomniałem, mamy możliwość rozdzielenia niskich i wysokich
częstotliwości, mamy też możliwość puścić na jedną końcówkę
którąś składową a na drugiej zostawić pełne pasmo. Umożliwia to na
ciekawe kombinacje z efektami. W celach czysto eksperymentalnych spróbowałem
podpiąć przez tą pętlę mojego MXR M-80. Wpuściłem w niego pasmo powyżej
300Hz, ustawiłem na nim maksymalnego szatana i puściłem to przez kolumnę
4×10. A w kolumnę 1×15 puściłem pełne pasmo. Całokształt zabrzmiał tak,
jakbym grał jednocześnie na basie i na elektryku. Co prawda nie wykorzystuję
akurat tych możliwości tego wzmacniacza w żadnym z moich aktualnych
składów, ale jak tylko najdzie mnie ochota na jakieś brzmieniowe dziwactwa,
wiem że mam pod ręka wzmacniacz, który mi na nie pozwoli.

Podsumowanie

SWR SM-900 jest wzmacniaczem oferującym bardzo klarowne i zdefiniowane
brzmienia, podparte ogromnym zapasem mocy pozwalającym na wykorzystywanie go w
praktycznie każdych warunkach. Bardzo rozbudowana sekcja korektora – w
połączeniu z limiterem, aural enhancerem i lampowym preampem – czyni ten
wzmacniacz bardzo elastycznym narzędziem pracy. Umiejętnie wykorzystując
jego możliwości można osiągnąć doprawdy imponujące efekty. Wymaga to
jednak pewnej wiedzy i doświadczenia, ponieważ wzmacniacz ten potrafi popsuć
brzmienie gitary jeśli korzysta się z niego nieumiejętnie. Dźwięk nie
straci definicji, nadal słychać że mamy do czynienia ze sprzętem wysokiej
klasy, ale nie wyklucza to niestety kapcia w basie. Zdecydowanie jest to
zabawka dla zaawansowanych użytkowników.

Niestety, konstruktorzy popełnili parę błędów, które w przypadku tak
drogiego sprzętu nie powinny mieć miejsca. Najpoważniejszym z nich jest
problem z chłodzeniem. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, jakie okoliczności
usprawiedliwiają zastosowanie pasywnego chłodzenia – w dodatku z
wywietrznikiem na bocznej ścianie – w rackowym wzmacniaczu o mocy 900W. Jest
to dla mnie niepojęte. Co więcej, błąd ten jest powielany do dziś w
najnowszych wypustach tego wzmacniacza – dla mnie to czeski film, żebym
musiał demontować część obudowy by nie martwić się o przegrzanie w
trakcie dłuższych koncertów. Zwłaszcza na tym pułapie cenowym. Do tego
dochodzi parę drobnych niedoróbek, takich jak brak przycisku mute mimo
obecności wyjścia na tuner, „głośny” start w trybie stereo czy plastikowe
gniazda jack.W przypadku konkretnie mojego egzemplarza, można się przyczepić
jeszcze go braku gniazd speak-on i braku niezależnej regulacji głośności
końcówek mocy, ale błędy te SWR naprawił w kolejnych latach produkcji tego
modelu.

Wzmacniacz ten nie usatysfakcjonuje fanów brzmienia Ampegów – nie oszukujmy
się, ampega się z swr’a nie zrobi. Nie taki drive, nie ma tej
charakterystycznej buły. Jeśli jesteś fanatykiem brzmienia Ampega, nie jest
to wzmacniacz dla ciebie. Jeśli jednak poszukujesz profesjonalnego wzmacniacza
o nowoczesnym brzmieniu, który zapewni ci komfort na scenie i w studio
dodatkowo pozwalając na bardzo elastyczne kształtowanie brzmienia – jest to
zdecydowanie wzmacniacz wart twojej uwagi. Na pewno sprawdzi się w twojej
muzyce, czego byś nie grał. Można go ustawić tak, żeby rewelacyjnie siadł
w sekcji, można go też ustawić tak, by wypluł bas na pierwszy plan i
zrobił z niego instrument prowadzący. Ja na nim gram rocka, blues i metal –
jestem zadowolony. Mam kolegę, który na takim samym wzmacniaczu gra jazz i
funk – też jest zadowolony. A chyba wszyscy wiemy, jak ważne jest dla dobra
muzyki, żeby basista był zadowolony 😉

Ostateczna odpowiedź na pytanie czy warto kupić ten wzmacniacz jak zwykle nie
jest prosta. Mój egzemplarz, gdy był nowy, kosztował (w przeliczeniu z USD,
po uwzględnieniu inflacji) ok. 8500zł. Mimo niepodważalnych walorów
brzmieniowych – ze względu na liczne niedoróbki konstrukcyjne – uważam, że
była to cena dość wygórowana. Cena dzisiejszej wersji kształtuje się na
pułapie 10000zł, a nadal nie wyeliminowano wszystkich niedoróbek tego
wzmacniacza. Nadal mamy chłodzenie pasywne, nadal wywietrznik jest na bocznej
ścianie. Nadal nie ma przycisku mute – no bez przesady, przecież niektóre
wzmacniacza za dziesięć razy mniejsze pieniądze już to mają. Dlatego
podejrzewam, że nowego egzemplarza nigdy nie kupię. Jednak sytuacja
diametralnie się zmienia na rynku sprzętu z drugiej ręki. SM-900 można bez
większego problemu znaleźć w przedziale cenowym do 3000- 4000zł, czasem
nawet taniej. W tej cenie jest to już dużo ciekawsza oferta, ponieważ znika
przepaść cenowa pomiędzy SM-900, a jego głównymi konkurentami (najwyższe
modele Ampeg SVT PRO, EDEN WT800, EBS Fafner). W tym momencie, mimo niedoróbek
konstrukcyjnych, SM-900 staje się bardzo solidną ofertą, ponieważ w tej
klasie cenowej oferuje największą elastyczność oraz – subiektywnie –
najlepszy odsłuch w warunkach bojowych. Można by się kłócić w kwestii
ergonomii czy jakości wykonania, bo pod tymi względami jednak liderem w tej
klasie jest dla mnie Ampeg. Jednak pod względem elastyczności brzmienia SWR
wysuwa się na prowadzenie. W przypadku zakupu z drugiej ręki, wzmacniacz ten
jest bardzo dobrym wyborem, wartym uwagi każdego doświadczonego basisty.

W skrócie:

Plusy

[list]
[*] bardzo duża elastyczność brzmieniowa
[*] wysokiej jakości wyjście symetryczne
[*] bardzo rozbudowana sekcja pętli efektów
[*] ogromny zapas mocy, którego w normalnych warunkach nigdy nie będziesz w stanie wykorzystać
[*] bardzo klarowne brzmienie, każdy zagrany dźwięk jest mocno zdefiniowany i określony, zarówno swoją wysokością jak i dynamiką
[*] zajmuje tylko 2U – konkurencyjne wzmacniacze o takim stopniu rozbudowania zajmują na ogół 3U
[*] bardzo zachęcający stosunek ceny do jakości w przypadku zakupu z drugiej ręki
[*] z tego co się orientuję, zawsze były „made in USA”, więc ryż się z nich nie wysypie
[*] ze względu na zamontowanie dwóch niezależnych końcówek mocy o minimalnej dopuszczalnej impedancji 4 Ohm każda, wzmacniacz ma możliwość zasilenia niemal dowolnej kombinacji kolumn
[*] praktycznie wyskalowany potencjometr regulacji głośności
[*] potężne narzędzie w rękach basisty potrafiącego się nim posługiwać
[/list]

Minusy

[list]
[*] kiepsko rozwiązany problem chłodzenia
[*] brak opcji mute
[*] „głośny” start w trybie stereo
[*] niezbyt solidne gniazda jack, wykonane z tworzywa sztucznego
[*] zdecydowanie zbyt wysoka cena nowych egzemplarzy
[*] może skończyć się klęską brzmieniową w rękach basisty, który nie do końca wie co robi
[*] zdecydowanie nie jest to wzmacniacz typu plug and play – nie klei się sam z siebie w sekcji, wymaga w tym celu chwili kręcenia gałkami
[/list]

Podziel się swoją opinią

12 komentarzy

  1. Ja mam swr rocznik trochę młodszy bo 93-95 ale co do impedancji to się nie
    zgodze używam mostka do Goliatha seniora on mam 5,3 jeśli stereło miało by
    minimum 4 ohm to mostek musiałby mieć 8 a tak nie jest

  2. Zazdroszczę dobrego wyjścia liniowego. W obydwu moich piecach jest raczej
    kiepskie (Eden – brumi, SVT Cl – padaka).

  3. @konst: Ja mam swr rocznik trochę młodszy bo 93-95 ale co do impedancji to się nie zgodze używam mostka do Goliatha seniora on mam 5,3 jeśli stereło miało by minimum 4 ohm to mostek musiałby mieć 8 a tak nie jest

    Nie jestem orłem z elektroniki, więc nie podyskutujemy. A podane
    przeze mnie dane wziąłem ze strony producenta. Źródło:
    http://www.swrsound.com/products//view_specs.php?full_partno=4400100010&name=SM+900%26trade%3B

    @jarbas: Zazdroszczę dobrego wyjścia liniowego.

    Gdzieś kiedyś słyszałem, że SWRy z serii pro słyną
    właśnie z jakości tego wyjścia. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie to
    słyszałem (albo czytałem), ale utkwiło mi to w pamięci. I znalazło swoje
    potwierdzenie w praktyce.

  4. O! Moja ulubiona końcówka mocy zrecenzowana 😀 Jeszcze brakuje uzupełnienia
    Igora, jak zrobić z tego zupełną rakietę brzmieniową.

  5. SWR ma to do siebie że trochę naciąga prawde jeśli chodzi o Ohm bo wszedzie
    pisze (codzi mi o Goliatha seniora) ze ma 4 Ohm a jeśli się do nich meila
    napisze to powiedza ze ma w rzeczywistosci 5,3 ( Kolega Gormon potwierdzi) wiec
    oni troszke z zapasem podają informacje co mi akurat się podoba

    edit:

    kurde nie powstrzymam się recka świetna tak trzymaj gdybys jeszcze napisał
    jakich paczek do tego używasz to bym był bardzo wdzięczny

  6. @konst: jakich paczek do tego używasz

    Główną móją paczką jest stary Trace Elliot 1048. Mam do tego
    jeszcze dwie samoróby, jedną 4×10 i jedną 1×15. Z konfiguracją kombinuję w
    zależności od potrzeb i możliwości logistycznych. A na najbliższy sezon
    letni knuję niecny plan, którego głównym wykonawcą będzie
    najprawdopodobniej Demanufacture.

  7. Z chęcią bym porównał do mojego SWRa 750X. Ponoć różnią się tylko
    zaawansowaniem korekcji przedwzmacniacza. Mój jest bardziej plugnplay.
    Aczkolwiek nie uważam że to lepiej 🙂

    PS: Świetna recka! 🙂

  8. gregOOs – Seria X a SM to klasa różnicy gwarantuje Ci że jest więcej
    różnic. SM900 to chyba najwyzszy i nadrozszy model SWRA poza sm1200

  9. Nooo wiem i sczerze chciałbym usłyszeć te różnice. Dlatego na następne
    spotkanie w S7 go biore 🙂

  10. @konst: SWR ma to do siebie że trochę naciąga prawde jeśli chodzi o Ohm bo wszedzie pisze (codzi mi o Goliatha seniora) ze ma 4 Ohm a jeśli się do nich meila napisze to powiedza ze ma w rzeczywistosci 5,3 ( Kolega Gormon potwierdzi) wiec oni troszke z zapasem podają informacje co mi akurat się podoba
    edit:
    kurde nie powstrzymam się recka świetna tak trzymaj gdybys jeszcze napisał jakich paczek do tego używasz to bym był bardzo wdzięczny

    Potwierdzam słowa kolegi, paka Swr 6×10 nie ma oporności 4ohm mimo ze tyle
    jest napisane, ma oporność 5,3 ohm

    Co do SWR serii SM… to naprawdę świetne wzmacniacze, miałem możliwość
    grania na każdym modelu serii SM począwszy od sm 400,400s,i sm 900,ale życie
    biegnie szybko do przodu, wchodzą nowe rozwiązania techniczne, pomału czasy
    SWRa przemijają…

Możliwość komentowania została wyłączona.