Jeszcze Oldschool Czy Po Prostu Slabe Brzmienie

Jeszcze Oldschool, czy po prostu słabe brzmienie?

Byłem na koncercie trzech zespołów: Belzebong, Orange Goblin oraz Saint Vitus i zauważyłem znaczne różnice w jakości brzmienia między nimi. Belzebong i Orange Goblin zaprezentowały solidne, pełne energii występy, w przeciwieństwie do płaskiego brzmienia Saint Vitus.

Jako, że admin się zabiera do kasowania użytkowników, stwierdziłem, że
skrobnę jakiś wątek i przy okazji może wywołam małą gównoburzę.

Byłem wczoraj w krakowskiej Fabryce na koncercie Saint Vitus + Orange Goblin +
Belzebong. Szczerze mówiąc to głównym celem wieczoru było zobaczyć
Goblina, którego bardzo lubię, a możliwość posłuchania przy okazji
legendy doom metalu w postaci Saint Vitus i naćpanych kozłów z Belzebonga
tylko zadziałała bardziej motywująco.

Zaczął Belzebong. Tłuste, smoliste riffy, masa dymu, zielone światła i
mocno pokręcone wizualizacje. Poziom psychodelii w połączeniu z dużą
dawką substancji psychoaktywnych zrobił robotę. Co prawda ostatni kawałek,
który zagrali (nie wiem co to było do końca, ale na pewno nic z ich debiutu)
był mocno przeciętny, ale za to brzmienie… po prostu bajka. Ciężar, moc,
ściana dźwięku. Do tego biorąc pod uwagę ilość przesteru brzmiało to
nad wyraz selektywnie. Słuchając ich koncertu stwierdziłem – „o, akustyk
się postarał, brzmi to z*ebiście”.

Później zagrał Pomarańczowy Goblin. Koncert miodzio, dostałem to na co
liczyłem, czyli potężną dozę brytyjskiego rock’n’rolla. Poleciała masa
hiciorów, zajebisty kontakt z publiką, wysoka forma muzyków. Brzmienie też
jak najbardziej in plus (chociaż nie było aż takiego pierdolnięcią jak na
Belzebongu).

No i tu dochodzimy do Saint Vitusa. Mimo, że legenda, to jakoś specjalnie
nigdy mi nie podchodzili i nie jarałem się jak kościoły w Norwegii.
Aczkolwiek szacun jakiś tam był. Sam koncert też zagrali całkiem niezły
(choć gitarzysta robił jakieś kuglarskie sztuczkiz efektami, co mogło
robić wrażenie 20 lat temu, ale w dniu wczorajszym wypadło dosyć słabo),
ale brzmienie… tragedia. Po prostu jakaś płaska kupa. Zero głębi, bębny
plus praktycznie sam górny środek i góra. Gdzie dół ja się pytam?! Nie
pomogło nawet zwiększenie ilości psychoaktywnych wspomagaczy, nie brzmiało
to i już. Pytanie teraz – czy było to zamierzone i celowe działanie, czy
panowie po prostu zatrzymali się w latach ’80 i nie zdają sobie sprawy, że
oldskul też może zabrzmieć z*ebiście?

Wina akustyka to to raczej nie była, bo Belzebong jako support brzmieniowo
wgniótł mnie w ziemię, a Gobliny też były nagłośnione bardzo dobrze. Nie
jest to też kwestia tego, że mierzi mnie oldskul, wręcz przeciwnie.

I tu pytanie do Was, drodzy basoofkowicze i przy okazji mała refleksja:

Co poszło nie tak? Czy część starszych „legendarnych i kultowych w c*uj”
zespołów nie ogarnia obecnej rzeczywistości, czy to może odosobniony
przypadek?

Skoro dosyć młody zespół jakim jest Belzebong zjada w przedbiegach pod
względem brzmienia prekursorów gatunku, to coś chyba jest nie halo?

Zaraz pewnie ktoś powie, że tak ma być, bo oldskul i się nie znam, ale
kurde, Sabbaci nagrali nową płytę i mimo, że brzmi na wskroś sabbatowo, to
nie trąci garażem z lat 70, tylko gniecie i rozjeżdża czołgiem. Czyli
można. Tak samo nowe zespoły moustache-doomowe jak Kadavar czy Orchid – też
grają niemodną muzykę z wąsem, ale mimo, że oldskulowe, to paradoksalnie
brzmi to świeżo (i na płycie i na żywo).

A co Wy o tym sądzicie Misie Pysie?

Czy jestem jedynym, który uważa, że brzmienie Saint Vitusa było słabe?
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, czy oldskul może brzmieć świetnie?
Czy wczorajszy koncert w Fabryce w Krakowie był dla Was udany?
Czy jako basista zauważyłeś różnicę brzmienia między Saint Vitusem a Belzebongiem?
Czy zgadzacie się ze mną, że Belzebong brzmiał wspaniale, a Saint Vitus słabo?
Czy zastanawialiście się, dlaczego niektóre starsze zespoły nie ogarniają obecnej rzeczywistości?
Czy uważacie, że oldskul może brzmieć nowocześnie i po prostu trzeba umieć to dobrze zrobić?
Czy uważacie, że dobry kontakt z publicznością jest ważny podczas koncertu?
Czy lubicie brytyjski rock and roll?
Czy uważacie, że brzmienie to ważna część udanego koncertu?

Podziel się swoją opinią

8 komentarzy

  1. Jak rozumiem akustyk ten sam?

    Wymiana gratów była?

    Oczywiście poza zwyczajowymi zmianami gitar, talerzy werbla itp.

  2. Ciężko powiedzieć, ale raczej ten sam, graty stały cały czas te same na
    scenie, ale cholera wie kto się w co wpinał, bo nie widziałem z daleka bez
    okularów 😉

  3. @Ramcel:
    I tu pytanie do Was, drodzy basoofkowicze i przy okazji mała refleksja:
    Co poszło nie tak? Czy część starszych „legendarnych i kultowych w c*uj” zespołów nie ogarnia obecnej rzeczywistości, czy to może odosobniony przypadek?

    (…) Sabbaci nagrali nową płytę i mimo, że brzmi na wskroś sabbatowo, to nie trąci garażem z lat 70, tylko gniecie i rozjeżdża czołgiem. Czyli można.

    Sam sobie odpowiedziałeś 😉

    Coś poszło cholernie nie tak, albo panowie z Świętego Witka się pogubili.

  4. Byłem na tym koncercie i śmiem twierdzić, że albo słoń Ci na ucho
    nadepnął, albo nie wiesz co znaczy „dobrze nagłośniony koncert”.

    Gitarzysta Saint Vitus fakt faktem (w mojej opinii) używał efektów, które
    trochę pogarszają mu brzmienie, ale zespół jako taki brzmiał znacznie
    lepiej niż Orange Goblin.

    Byli o wiele bardziej selektywni, dało się ich posłuchać bez zatyczek
    (czego o OG powiedzieć nie można). Co prawda wokal na początku był jakby
    trochę „odklejony”, ale później chyba poprawili, bo wszystko ładnie
    siadło.

    Nie było tej obsranej ściany dźwięku, która nie pozwala Ci wyodrębnić
    jednego od drugiego instrumentu, a która jest czymś tak bardzo popularnym
    dzisiejszymi czasy przy nagłaśnianiu muzyki metalowej.

    Zastanów się, drogi Kolego Ramcel. Czy zawiódł Cię Saint Vitus, czy może
    zawiodły Cię własne oczekiwania… 😉

    EDIT: dodam jeszcze dla porządku, że pierwszy raz byłem na koncercie w
    klubie Fabryka, ale żywić śmiem podejrzenie, że do najlepszych akustycznie
    nie należy.

  5. No cóż, kwestia gustu.

    Jak dla mnie nagłośnienie na koncercie gwiazdy wieczoru w porównaniu z
    poprzednikami wypadło co najmniej słabo.

    Dodam jeszcze, że rozmawiałem z różnymi ludźmi po koncercie i moja opinia
    nie należała do odosobnionych, a kwestia tego, że na koncercie Świętego
    Wita brakowało p*rdolnięcia pojawiała się dość często.

  6. To tylko mi powiedz, co jest dla Ciebie ważniejsze na koncercie:

    – „p*rdolnięcie” vel ściana dźwięku, czy może

    – selektywność?

    Bo dla mnie zdecydowanie to drugie. Selektywność jest ważna – jeżeli nie
    najważniejsza – dlatego, że idąc na koncert jesteś w stanie usłyszeć
    co zespół w ogóle gra. Byłem na wielu gigach, gdzie było
    to „p*rdolnięcie”, ale kosztem selektywności (jednym z bardziej znamienitych
    przykładów niech będzie koncert Tony’ego Roystera Jr’a we wrocławskim
    klubie „Od Zmierzchu Do Świtu” – perkusja była tak nagłośniona, że
    przykrywała znaczną część pasma, a w ogóle w tej perkusji 60% to była
    stopa), co doprowadzało do sytuacji, że jeden utwór był dla mnie
    nieodróżnialny od drugiego (najczęściej na black metalowych koncertach
    takie rzeczy się dzieją) i w przypadku zespołów, których muzyki nie
    znałem, to co leciało z „przodów” było dla mnie jednostajnym „bwooooo”
    (poprzetykanym blastami).

    NO ALE BYŁO PIERDOLNIĘCIE.

    Tylko teraz zadaj sobie pytanie: czy to dobrze? 😀

    Bo ja osobiście wolę, żeby ściany dźwięku nie było, ale żeby można
    było odróżnić jeden utwór od drugiego. Fakt faktem, byłem na naprawdę
    niewielu koncertach z muzyką okołometalową, na których udawało się
    połączyć jedno z drugim, prawdopodobnie wynikało to z wielu czynników, w
    których prym wiodła gówniana akustyka lokalu, ale wydaje mi się, że lepiej
    jest, gdy wszystko dobrze słychać i śmiem twierdzić, że tych „wielu ludzi”
    się jednak myliło, a różne psychoaktywne specyfiki tylko to błędne
    wrażenie pogłębiały ;P.

  7. Ależ ja się z Tobą drogi Kapralu zgadzam, że uzyskanie „ściany dźwięku”
    nie może być kosztem selektywności, bo później dochodzi do takich
    kuriozów jak koncert Kvelertaka i Anthraxa na Stadionie vel Porażce Narodowej
    podczas Sonisphere Festival w tym roku, gdzie nie dało się w ogóle
    rozróżnić co zespół gra (jak dla mnie pierwszy i ostatni koncert w tym
    miejscu).

    Aczkolwiek działa to też w drugą stronę, uzyskanie selektywności nie może
    obcinać większości pasma (a tak to w moim odczuciu wyglądało w przypadku
    Saint Vitusa, nie wiem, może jestem głuchy). Bas musi miażdżyć żebra,
    środek być wyraźny a góra mieć swoje miejsce.

    Idealne brzmienie w tego typu muzyce leży gdzieś pośrodku i przegięcia w
    jedną i drugą stronę powodują, że brzmi to słabo.

    W zeszłym roku byłem na koncercie zespołu Orchid (dla niezorientowanych taka
    kalka Black Sabbath, bardzo przyjemna) i mimo, że brzmienie było mocno
    oldschoolowe, to niczego nie brakowało, dół, środek i góra były na swoim
    miejscu, było selektywnie i było p*rdolnięcie. Na koncercie SV mi tego
    zabrakło. No ale tak jak mówiłem, może to kwestia gustu. Jak w
    starochińskim przysłowiu: jeden lubi pomarańcze, drugi jak mu śmierdzą
    nogi.

  8. @Ramcel: W zeszłym roku byłem na koncercie zespołu Orchid

    I tego Ci kolego zazdroszczę..

    Nie mogłem wytrzymać. Musiałem dopisać poza głównym tematem.

Możliwość komentowania została wyłączona.