Doug Wimbish

Ponieważ dziś wysłuchałem na żywo Jungle Funk z Wimbish’em, proponuję
lekturę:

www.bassmusicianmagazine.com/2013/10/doug-wimbish-resisting-the-music-police-bass-musician-magazine-october-2013/

Koncert świetny, napisałem sporą relację, ale przy próbie wstawienia
zdjęciowego załącznika, oczywiście post zeżarło. Nie chce mi się pisać
jeszcze raz. Ale wszystko jest jak w artykule, Wimbish jest basistą innym, i
to się czuje od razu.

Pzdrw

Romek S.

Czy kiedykolwiek słuchałeś Doug Wimbisha na żywo?
Czy czytałeś artykuł Wimbish Resisting the Music Police w Bass Musician Magazine?
Planujesz kiedyś zobaczyć Jungle Funk z Wimbishem w wykonaniu na żywo?
Czy próbowałeś napisać relację z koncertu Doug Wimbisha?
Jakie wrażenia masz po wysłuchaniu Jungle Funk z Wimbishem?
Czy zauważyłeś, że styl gry Wimbisha jest wyjątkowy?
Czy uważasz, że Doug Wimbish jest jednym z najlepszych basistów?
Czy wiesz, dlaczego post z załącznikiem zjełło twoją relację z koncertu Doug Wimbisha?
Czy chętnie przeczytałbyś jeszcze jakiś artykuł o Doug Wimbishu?
Czy masz jakieś ulubione utwory, w których Doug Wimbish gra na basie?

Podziel się swoją opinią

5 komentarzy

  1. Doug Wimbish to jest dobry herbatnik, fakt:-) Pierwszy raz usłyszałem go na
    płycie „Wandering Spirit” Micka Jaggera. Prostą miał tam robotę, ale
    brzmiało świetnie:-) Bardzo mocny zawodnik:-)

  2. byłem na Jungle funk w Chorzowie i jakkolwiek cenię i Wimbisha i Clhouna to
    koncert … mnie wynudził. Chyba stary się robię. … chociaż, prawie
    transowe solo Calhouna na koniec było niczego sobie.

  3. Może wybierając się na koncert, nastawiłeś się na coś konkretnego i
    było inne, niż Twoje oczekiwania? Bo nie sądzę, żeby zagrali słabo /
    nudno…

  4. Nie grali słabo. Grali inaczej. Moim dwóm kolegom (zwolennicy klasycznego
    gitarowego łojenia) się średnio podobało. Rozumiem, że się mogło
    niepodobać. Jungle Funk — jak sami to podkreślili — nie tyle na scenie gra
    muzykę, a raczej ją na żywo tworzy, bawiac się przy tym i nie starając
    się przypodobać na siłę publice.

    Wimbish gra inaczej. Żadnych popisów prędkości w slapie, żadnych popisów
    prędkości w pchodach czy pasażach. Właściwie, to można by odnieść
    wrażenie, że on kiepsko gra na basie…

    Mimimalizm, oszczędność w treści, poszukiwania brzmieniowe. Mało
    dźwięków, ale ciekawie zagranych i nietuzinkowo brzmiących.

    Dopiero po chwili dociera, jak te dżwięki pasują, jak wszystko — mimo luzu
    i swobodnej formy muzycznej — perfekcyjnie pasuje w czasie.

    No i ta ich otwartość, wyszli do ludzi, uśmiechnięci, luzaccy, koleżance
    chętnie udzielili wywiadu, mimo, że nie stoi za nią koncern medialny,
    10-letniej córce kolegi natychmiast podarowali sygnowane Living Color i
    nazwiskiem Calhoun pałeczki, kiedy wspomnieliśmy, że gra na perkusji… .
    Żadnej napinki, żadnego gwiazdorstwa. Wywiad z Calhounem wkrótce będzie
    dostępny na blogu koleżanki.

    Pzdrw

    RomekS

  5. @Kapral: Może wybierając się na koncert, nastawiłeś się na coś konkretnego i było inne, niż Twoje oczekiwania?

    Nie przeczę, że mogło tak być. Może podświadomie oczekiwałem czego
    innego. Z resztą pisałem, że chyba stary się robię, a starzy wiadomo …
    wybredni i mało otwarci. Tak obiektywnie, to też nie uważam, żeby zagrali
    źle. Myślę, że wpływ na atmosferę koncertu miała trochę publika, która
    nie weszła w interakcję z zespołem, tylko siedziała (siedzieliśmy – byłem
    jej częścią), jak na Warszawskiej Jesieni. A przecież zespół ma Funk w
    nazwie. Na początku widać było, że chłopaki chcieli trochę pobawić się
    z nami, ale że nie było odzewu, to sobie odpuścili. Po koncercie zrobili
    sobie z nami fotę i żartowali, że mają na niej całą publiczność.
    Rzeczywiście nie było gwiazdorstwa bo też Wimbish i Calhoun są mistrzami, a
    nie gwiazdami. I tak w sumie przeleciał ten koncert, przy prawie pustej
    sali.

    Z drugiej strony cztery dni później na tym samym festiwalu widziałem, jak
    dla może czterdziestu osób Jonas Reingold, Nick d’Virgilio i Randy McStine
    (którego widziałem pierwszy raz na oczy i słyszałem pierwszy raz na uszy)
    zagrali tak, jakby to miał być ich ostatni koncert w życiu. Też
    improwizowali, też się bawili, Reingold też bawił się looperem. Wiem, inna
    muzyka, inna estetyka. Ale okazuje się, że można, nawet dla prawie pustej
    sali.

Możliwość komentowania została wyłączona.