tubas – luźne gadki…

Autor dzieli się swoimi refleksjami na temat oczekiwania na weekend i planów, które często ulegają zmianie z różnych przyczyn. Opisuje również jedną ze swoich weekendowych przygód z czasów młodości.

Nareszcie piątek!

Zawsze przed weekendem mam nastrój oczekiwania na jakieś niezwykłe
wydarzenie: niezapowiedzianą, miłą wizytę kogoś ze znajomych; pilne
wezwanie do pomocy w zniszczeniu butelczyny jakiegoś rzadkiego trunku od
któregoś ze Starych Wojowników; propozycję zagrania zastępstwa na jakimś
dżobie… Człowiek to istota towarzyska i lubiąca od czasu do czasu
zmiany.

Nawet taki leniwy domator i miłośnik Dobrego Jedzonka jak ja.

Najlepsza z Żon uprzedziła mnie, że w sobotę mam się wziąść za długo
odkładany montaż listew przy drzwiach wejściowych i ostrzegła, że nawet
jakbym sobie złamał obie ręce to i tak listwy zamontuję!!!

Przejrzała mój plan! To chyba magia…?!

Tak czy inaczej, po walce z listwami spokojnie sobie poczytam, pobrzdąkam na
basiórce, posłucham wielokrotnie już słuchanych płyt, trzasnę drinka, a
może nawet – porozmyślam o niczym.

W słusznie minionych czasach „komuny”, u jej schyłku, miesiąc miał tylko
jedną wolną sobotę i radości z tego było tyle, że zaczynano się cieszyć
już w piątek od rana, a kończono w poniedziałek wieczorem. :
)

Pamiętam, że pewnego razu miałem wtedy w teatrze w środę przed południem
dwa spektakle „Boso, ale w ostrogach” dla szkół, a od piątkowego wieczoru
przez cały weekend spektakle Kabaretu Pietrzaka. Po środowym graniu
poszliśmy do „Teatralnej” na moment i około północy doszliśmy do wniosku,
że nie ma co wracać do domu, bo przecież jutro(!?) znowu spektakl.

Dni nam się pomyliły…

Poleźliśmy do współbiesiadnika-aktora, mieszkającego w teatralnym
mieszkaniu przy Placu Ratuszowym i tam przeczekaliśmy dwa dni do piątkowego
spektaklu wieczornego, obficie racząc się zapasami jego oraz pobliskiej
„meliny”.

Kiedy po piątkowym spektaklu wróciłem do domu, to nie wiedziałem gdzie
jestem! 😀

Oczywiście dwa kabarety w sobotę i jeden w niedzielę obegrałem bez
problemu.

Człowiek miał zdrowie, a i Najlepsza z Żon była bardziej wyrozumiała niż
teraz…

Ach, te wspomnienia!

Podziel się swoją opinią

10 komentarzy

  1. „Luźne gatki”, hy hy.

    A na serio, to ja bym dopisał pod koniec – i sobie ludzie bez telefonów
    radzili, i nikt zaginięć po 2 h zgłaszać nie próbował…

  2. Ale też z drugiej strony co się człowiek ze zmartwienia nerwów najadł…
    Wyobraź sobie, że Twoja żona znika na 2 dni. Hmmm 😉

  3. No coś pięknegoi 🙂 Dobrze, że nie uciekł wam dzień i dotarliście na
    spektakl 🙂

  4. @tubas: Mam sobie wyobrazić, że zniknęła wtedy, czy że zniknęła teraz?

    Wtedy wtedy 😉

  5. @miklo: Ale też z drugiej strony co się człowiek ze zmartwienia nerwów najadł… Wyobraź sobie, że Twoja żona znika na 2 dni. Hmmm 😉

    Nie będę miał takiego problemu, bo się żenić nie zamierzam (Wręcz
    apostazji dokonam za niedługo, m.in. dlatego, żeby mieć wymówkę w
    przyszłości przed delikwentką: „sorry Mała, ekskomunikę mam, żaden
    ksiądz mi ślubu nie może udzielić”. Jeszcze nie wiem, jak rozwiązać
    problem cywilnego, ale całe szczęście, mam czas na wymyślenie czegoś.). A
    jak nie-żona pójdzie w tany, to trudno, znajdzie się następna ;-).

  6. @Michal II[…: i nikt zaginięć po 2 h zgłaszać nie próbował…

    Myślę, że Najlepsza z Żon odczekałaby spokojnie ze dwie doby przed
    wszczęciem poszukiwań, po czym zasięgnęłaby informacji w PZU Życie ile
    trzeba czekać na ewentualną wypłatę z polisy…

    Może nawet zadziałałaby w odwrotnej kolejności!

    ; )

Możliwość komentowania została wyłączona.