tubas – a ku, ku! Wróciłem…

Po powrocie z podróży, autor wpadł w wirusowe sidła, co uniemożliwiło mu udział w jazzowym festiwalu. Mimo zdrowotnych przeciwności, dzieli się wrażeniami z „jazzowej środy”, ujawniając pozytywną zmianę na scenie jazzowej.

Wróciłem ponad tydzień temu, ale znak życia daję dopiero teraz z powodu
choroby:

Już we wtorek, po powrocie złapałem jakiegoś wirusa, który zaatakował
mnie bezlitośnie i pod koniec tygodnia przyprawiał o całonocne ataki
suchego, męczącego kaszlu.

W dzień męczyło mnie trochę mniej, ale i tak moje szefostwo wyganiało mnie
do domu natychmiast po opędzeniu najważniejszych spraw dnia.

Bali się chyba, że padnę na stanowisku pracy…

Z tego też powodu nie obejrzałem żadnego(!) z przesłuchań konkursowych,
ani koncertów gwiazd uczestniczących w jeleniogórskim „Krokus Jazz
Festiwal”.

Zagłuszałbym kaszlem produkcje estradowe i zostałbym najbardziej
znienawidzonym słuchaczem na sali!

Z relacji zaprzyjaźnionych muzyków i fanów wiem, że poziom konkursu był
bardzo wysoki, umiejętności techniczne instrumentalistów wyśrubowane a i
niebanalnych autorskich pomysłów mnóstwo.

Jeden z kolegów-muzyków stwierdził, że jeszcze do niedawna zapowiedź
„kompozycji własnej zespołu” przyprawiała go o ciężką melancholię. W tym
roku był zaskoczony pozytywną zmianą… Utwory ciekawe, a przemyślane
wykonania, poparte świetną techniką pozwalają sądzić, że oto wróciła
złota era jazzu i czeka nas „wysyp” młodych talentów jazzowych.

Pozytywnym zjawiskiem był też solidny fundament na jakim tworzyli
konkursowicze. Był w tym swing – jak określił pedagog muzyczny z prawie
50-letnim stażem w zawodzie, sam też aktywny jazzman i od zawsze
„klezmer”.

Laureaci czołowych nagród to już teraz profesjonaliści wysokiej klasy.

Dużo ciepłych słów usłyszałem na temat zagranicznych konkursowiczów, a
szczególnie nagrodzonego zespołu z Niemiec.

Jak jeszcze pomyślę, że podczas mojego wojażu do Londynu Filharmonia w
Jeleniej Górze gościła Marka Napiórkowskiego z mocną ekipą
jazzmanów…

No, ale albo rybka – albo…

Wszystkie te nowiny przekazano mi podczas dzisiejszej „jazzowej środy” w ODK,
na którą poszedłem posłuchać jak wychodzi granie mutacji ekipy, w której
też gram.

Zmutowany skład obywa się beze mnie (na basie wycina Kolega Prezes – też
„basoofkowicz”, który z powodu nawału innych zajęć zarzucił stałe granie
jako gitarzysta, na rzecz tego „dorywczego” projektu jako basista), za to mają
dwa saksofony.

Powiem Wam, że jest przyjemnie, w tematach brzmią bardzo „oldskulowo”, ale
największą przyjemność sprawił mi nasz wspólny perkusista. Pan już
około siedemdziesiątki, który mógłby nauczyć finezji i smaku niejednego z
„wymiataczy”. Gra bardzo oszczędnie, ale każde uderzenie czy akcent ponad
podstawowy groove i beat jest tak smakowite, tak trafione i tak „na miejscu”,
że można się zachwycić.

„Klezmer” w najlepszym tego słowa znaczeniu!

Kiedy z nim gram, nie zauważam tego tak wyraźnie. Po prostu dobrze się z nim
gra…

Dopiero jako słuchacz doceniłem te smaczki.

Niech gra jak najdłużej – sto lat i jeszcze raz…!

PS.

Z tego wszystkiego zapomniałem się przywitać. Witaj „basoofko”!

Podziel się swoją opinią

3 komentarze

  1. Witam z powrotem w normalnym kraju.

    I tak za długo byłeś na tym zgniłym kapitalistycznym zachodzie.

    Paszport już zdałeś na milicji?

    Wiem dobrze z pewnych źródeł, że tak trzeba.

    …..

    Milicjant: Dowód osobisty. Kartę woźnicy, proszę … Co wy mnie tu dajecie
    ?! A ! Paszport ! Najpóźniej w pierwszy dzień po świętach, należy
    paszport zwrócić ! W porządku ! Można jechać !

    Paluch: Ale dlaczego mam zwrócić ?!!

    Milicjant: Wróciliście z zagranicy !

    Paluch: Ja ?!!! Z jakiej zagranicy ?!

    Milicjant: No jak to z jakiej zagranicy !!! Byliście w Anglii !!! Nie
    udawajcie głupiego !!!

    …..

  2. tubasie, to jak masz takich dobrych informatorów to zarzucaj nam tu nazwami
    tych grup i jakimiś linkami z youtubea, też chcemy posłuchać 🙂

  3. @glatzman:
    […]
    Paszport już zdałeś na milicji?
    Wiem dobrze z pewnych źródeł, że tak trzeba.
    […]

    Wiesz „glatzman”, naprawdę nie ma tyle radości z wyjazdu do Londynu teraz,
    ile było z eskapady do DDR-u w latach 70-tych ubiegłego stulecia!

    Cały lot trwał krócej niż jazda z Jeleniej do Wrocławia, a telewizja już
    tak przybliżyła cuda świata, że człowiek wszędzie czuje się jak
    zblazowany bywalec…

    Dobrze, że wciąż mam w sobie ten dziecięcy zachwyt nad każdą pierdółką
    i ciekawość – co się stanie jak podejdę blisko i dotknę osobiście…

Możliwość komentowania została wyłączona.