tubas – głos o sztuce żywej…

Autorka artykułu wyraża przekonanie o przewadze żywego wykonania muzyki nad nagraniami studyjnymi, opierając swoją opinię na obserwacji koncertu grupy PIAZZOFORTE. Podkreśla, jak wrażenia z obserwacji żywego wykonania są niepowtarzalne i przynoszą zupełnie inne doświadczenia niż nagrania.

Uważam, że żywe wykonanie muzyki ma poważną przewagę nad nawet
najbardziej perfekcyjnym nagraniem.

Pozwala obserwować wykonawcę w ulotnej chwili przetwarzania przez niego
materiału nutowego na własną interpretację.

Wbrew mniemaniu laików, zapis nutowy – mimo, że precyzyjny – pozostawia
dość swobody, aby wykonania różniły się między sobą wręcz
dramatycznie. Miałem okazję to obserwować podczas jeleniogórskiego koncertu
grupy „PIAZZOFORTE”w miniony piątek.

To kameralny zespół, wyspecjalizowany w wykonywaniu utworów Piazzoli. Dwoje
skrzypiec, altówka, wiolonczela i kontrabas obsługiwany przez szefa zespołu
– to klasyczny skład tego typu. Dodatkowo zaprosili solistę na
bandoneonie.

Znałem ten repertuar z płytowych nagrań orkiestrowych pod dyrekcją
kompozytora i z wirtuozowskimi partiami solowymi argentyńskiego mistrza
bandoneonu.

Na koncercie w pierwszych kilku utworach wyraźnie czuło się pewien dystans u
solisty i, mimo bardzo poprawnej gry, z wykonań bił chłód widoczny też w
sylwetce i na twarzy muzyka. Po pewnym czasie, może dzięki gorącemu
przyjęciu, atmosfera nabrała temperatury i od tej pory to było TO!!!

Inny atak dźwięku, dynamika, nawet reakcje ciała i wyraz twarzy…

Właśnie dlatego lubię słuchać żywych wykonań, bo wtedy nawet błędy
pracują na nastrój i atmosferę współuczestnictwa w „dzianiu się
SZTUKI”.

Kiedy czytam po raz piętnasty „Mistrza i Małgorzatę” to nie dlatego, że
chcę się tego nauczyć na pamięć. Za każdym razem tekst robi na mnie inne,
niepowtarzalne wrażenie.

Za każdym razem doświadczamy czegoś niepowtarzalnego i to jest powodem, że
pójdę kolejny raz posłuchać recitalu skrzypcowego w klasycznym repertuarze,
czy też obejrzę w teatrze po raz kolejny „Ryszarda III” albo „Makbeta”.

Sztuka jest w nas i chłoniemy ją wszystkimi zmysłami!

Podziel się swoją opinią

9 komentarzy

  1. Telewizja to chyba największy wróg sztuki, a zwłaszcza te najpopularniejsze
    stacje. Prawie wszyscy tam grają na z Playbacku. Przecież nie ma nic lepszego
    jak wsłuchanie się w muzykę która wypływa wprost z instrumentu muzyka.
    Oglądając koncert (na żywca, czy w TV) chcę popatrzeć jak artysta gra, a
    nie na to jak układają mu się włoski…

    Wyjątkiem są koncerty typu Inauguracja polskiej prezydencji w UE itp.

    Bardzo przyjemnie ogląda się takie widowiska.

  2. d*pa d*pa d*pa!!!! Pierwszy raz drogi Tubasie się z Tobą nie
    zgodzę…Muuzyka to rzecz ulotna i zapis nutowy, jest tylko mała częścią w
    tej dziedzinie. „Mistrz i Małgorzata” to rzecz bardziej stała, konsekwentna i
    działa na osobę czytającą. emocje odgrywane i przekazywane za pomocą
    instrumentu, sąi będą inne niż te które odbiera się jednym zmysłem.

    Zapraszam do konstruktywnej dyskusji, natomiast ja idę się napić 🙂

  3. @Muzz: […]Muzyka to rzecz ulotna i zapis nutowy, jest tylko mała częścią w tej dziedzinie.[…]

    Takie też zdanie wyraziłem we wpisie…

    @Muzz: […]”Mistrz i Małgorzata” to rzecz bardziej stała, konsekwentna i działa na osobę czytającą[…]

    Na mnie za każdym razem trochę inaczej, ale to sprawa indywidualna…

    @Muzz: […]emocje odgrywane i przekazywane za pomocą instrumentu, są i będą inne niż te które odbiera się jednym zmysłem[…]

    W ogóle emocje twórcy są głębsze niż odbiorcy i często, szczególnie u
    muzyków, widać wyraźnie „mękę tworzenia”.

    Istnieje stare powiedzonko, które mówi, że artysta powinien tak długo się
    męczyć, żeby odbiorca już nie musiał…

    : )

    @Muzz: […]natomiast ja idę się napić 🙂

    Ja też.

    Twoje zdrowie, „Muzz”!

    : D

    PS. Daj Boże, żeby każdy się tak ze mną nie zgadzał…! ;
    )

  4. No i w ten sposób da się rozmawiać. Konsensus został osiągnięty bez
    rozlewu krwi, natomiast ja osobiście wlałem się przednio 🙂

  5. @tubas:

    @Muzz: […]emocje odgrywane i przekazywane za pomocą instrumentu, są i będą inne niż te które odbiera się jednym zmysłem[…]

    W ogóle emocje twórcy są głębsze niż odbiorcy i często, szczególnie u muzyków, widać wyraźnie „mękę tworzenia”.
    Istnieje stare powiedzonko, które mówi, że artysta powinien tak długo się męczyć, żeby odbiorca już nie musiał…
    : )

    Nie do końca się zgodzę – istnieje jeszcze coś takiego jak
    nadinterpretacja. 😉

  6. @zakwas: […] istnieje jeszcze coś takiego jak nadinterpretacja. 😉

    I tu przypominam sobie, jak moje Starsze Dziecko, kilka lat przed jej wejściem
    w damską „smugę cienia”, czyli ukończeniem 15 lat, zostało przydzielone
    nowej nauczycielce skrzypiec (poprzedni nauczyciel – doświadczony muzyk i
    stary klezmer, wyemigrował).

    Nauczycielka była Rosjanką i strasznie ją denerwowało to, że Ola grała co
    prawda a vista lepiej niż jej koleżanki po wielu tygodniach ćwiczeń, ale
    „nie przeżywała” przy tym… Oznaczało to, że nie gibała się jak podpita,
    nie zarzucała włosami i nie przewracała oczami „w natchnieniu”!

    Zarzut był taki:

    „- Ja nie widzę żeby Ola czuła to co gra!”

    Na moje pytanie:

    „- A co Pani słyszy?”

    padła odpowiedź:

    „- Nie o to chodzi! Niech pan popatrzy na taką E… Po niej widać jak
    przeżywa utwór!

    Ja na to:

    „-Ale ona fałszuje, myli się i szarpie smyczkiem…”

    W odpowiedzi usłyszałem:

    „- Na estradzie muzyk musi też coś pokazać widowni!”

    Sprawdza się stare powiedzonko przypomniane niegdyś chyba przez „Muzza”: – Co
    się nie dogra, to się dowygląda!

    Poradziłem córce:

    „- Ola, jak będziesz grała na lekcji to gibaj się i od czasu do czasu
    wznieś oczęta do góry, a później skrzyw się, jakby cię gołąb
    obesrał…”

    Pomogło, miała później same piątki i pochwały „za interpretację”!

    Czy to może była „nadinterpretacja”?!

    ; )

  7. W muzyce, jak wszędzie, extrema są „nebezpieczne”.

    Granie z „kołkiem w d..pie” jest tak samo sztuczne jak i nadmiar „teatru”.

  8. @tubas:

    @zakwas: […] istnieje jeszcze coś takiego jak nadinterpretacja. 😉

    I tu przypominam sobie, jak moje Starsze Dziecko, kilka lat przed jej wejściem w damską „smugę cienia”, czyli ukończeniem 15 lat, zostało przydzielone nowej nauczycielce skrzypiec (poprzedni nauczyciel – doświadczony muzyk i stary klezmer, wyemigrował).
    Nauczycielka była Rosjanką i strasznie ją denerwowało to, że Ola grała co prawda a vista lepiej niż jej koleżanki po wielu tygodniach ćwiczeń, ale „nie przeżywała” przy tym… Oznaczało to, że nie gibała się jak podpita, nie zarzucała włosami i nie przewracała oczami „w natchnieniu”!
    Zarzut był taki:
    „- Ja nie widzę żeby Ola czuła to co gra!”
    Na moje pytanie:
    „- A co Pani słyszy?”
    padła odpowiedź:
    „- Nie o to chodzi! Niech pan popatrzy na taką E… Po niej widać jak przeżywa utwór!
    Ja na to:
    „-Ale ona fałszuje, myli się i szarpie smyczkiem…”
    W odpowiedzi usłyszałem:
    „- Na estradzie muzyk musi też coś pokazać widowni!”
    Sprawdza się stare powiedzonko przypomniane niegdyś chyba przez „Muzza”: – Co się nie dogra, to się dowygląda!
    Poradziłem córce:
    „- Ola, jak będziesz grała na lekcji to gibaj się i od czasu do czasu wznieś oczęta do góry, a później skrzyw się, jakby cię gołąb obesrał…”
    Pomogło, miała później same piątki i pochwały „za interpretację”!
    Czy to może była „nadinterpretacja”?!
    ; )

    Było! 😀

Możliwość komentowania została wyłączona.